Obok ostatniego posta zamieszczonego na naszym blogu widnieje data czwartego kwietnia. Horror. Czy to w ogóle możliwe, żebyśmy z następnym czekali aż miesiąc? Niestety - chyba tak. Bardzo przepraszamy, wstyd nam naprawdę, niemniej trzeba powiedzieć, że kwiecień był dla nas wyjątkowo pracowitym miesiącem, na pisanie więc nie tyle nie było chęci, co po prostu czasu.
Od kilku dni w sieci głośno na temat letniej kolekcji szwedzkiej firmy odzieżowej H&M - i głowę dam sobie uciąć, że Wy także co nieco już na ten temat słyszeliście. Dla niewtajemniczonych jednak wyjaśnię na czym rzecz polega. Otóż do reklamowania rzeczonej kolekcji zatrudniono Jennie Runk - pulchną, amerykańską modelkę, która przy wzroście 177 cm nosi rozmiar 44 (przypomnę tylko, że rozmiar preferowany u modelek to na ogół 34). No i cóż na temat pani Runk mogę powiedzieć? Wstrząsnęła modowym światem, to pewne. Przełom, nowy trend w świecie mody, zmiana standardów piękna - mniej więcej wszystko to można przeczytać na temat działań marki H&M i samej modelki. Pięknie, naprawdę. Pytanie tylko, czy słowa te nie są przypadkiem trochę przesadzone...
H&M i Jennie Runk zmienią świat mody i odsyłają wychudzone modelki na emeryturę - takie zdanie przeczytałam dziś na jednej ze stron internetowych. W tym samym artykule napisano jeszcze co nieo na temat końca ery anorektycznego ideału piękna i tym, że osobą wspomnianej modelki żyje od kilu dni cały świat. Hm, to chyba beze mnie. Bo, jeżeli mam się ustosunkować do tego szału, to muszę przyznać, że jestem na nie - po pierwsze dlatego, że wprost nie zno
szę wyolbrzymiania (a jak inaczej można nazwać robienie z ciągle mało znanej modelki potencjalnej ikony świata mody?). Po drugie - mówienie o czymś w samych superlatywach zazwyczaj daje efekt zupełnie odwrotny i wcale nie ukrywam, że przed tym mechanizmem nie zamierzam się bronić. Im więcej pochwał na temat tej modelki (a przy okazji zmieniających się kanonów piękna i innych, tym podobnych, bzdur) słyszę, tym mniej dobrego mam na ten temat do powiedzenia. I w końcu powód trzeci: chociaż uważam Jennie Runk za ładną kobietę, to, przynajmniej patrząc na zdjęcia reklamowe, nie widzę w niej nic apetycznego - a przecież czy nie o to zawsze chodzi?
Od kilku dni w sieci głośno na temat letniej kolekcji szwedzkiej firmy odzieżowej H&M - i głowę dam sobie uciąć, że Wy także co nieco już na ten temat słyszeliście. Dla niewtajemniczonych jednak wyjaśnię na czym rzecz polega. Otóż do reklamowania rzeczonej kolekcji zatrudniono Jennie Runk - pulchną, amerykańską modelkę, która przy wzroście 177 cm nosi rozmiar 44 (przypomnę tylko, że rozmiar preferowany u modelek to na ogół 34). No i cóż na temat pani Runk mogę powiedzieć? Wstrząsnęła modowym światem, to pewne. Przełom, nowy trend w świecie mody, zmiana standardów piękna - mniej więcej wszystko to można przeczytać na temat działań marki H&M i samej modelki. Pięknie, naprawdę. Pytanie tylko, czy słowa te nie są przypadkiem trochę przesadzone...
H&M i Jennie Runk zmienią świat mody i odsyłają wychudzone modelki na emeryturę - takie zdanie przeczytałam dziś na jednej ze stron internetowych. W tym samym artykule napisano jeszcze co nieo na temat końca ery anorektycznego ideału piękna i tym, że osobą wspomnianej modelki żyje od kilu dni cały świat. Hm, to chyba beze mnie. Bo, jeżeli mam się ustosunkować do tego szału, to muszę przyznać, że jestem na nie - po pierwsze dlatego, że wprost nie zno
szę wyolbrzymiania (a jak inaczej można nazwać robienie z ciągle mało znanej modelki potencjalnej ikony świata mody?). Po drugie - mówienie o czymś w samych superlatywach zazwyczaj daje efekt zupełnie odwrotny i wcale nie ukrywam, że przed tym mechanizmem nie zamierzam się bronić. Im więcej pochwał na temat tej modelki (a przy okazji zmieniających się kanonów piękna i innych, tym podobnych, bzdur) słyszę, tym mniej dobrego mam na ten temat do powiedzenia. I w końcu powód trzeci: chociaż uważam Jennie Runk za ładną kobietę, to, przynajmniej patrząc na zdjęcia reklamowe, nie widzę w niej nic apetycznego - a przecież czy nie o to zawsze chodzi?
Powiem tak, bo czuję, że znów niepotrzebnie się rozpisuję: moim zdaniem model, modelka to zawód jak każdy inny. Osoba taka ma reklamować ubrania, a nie siebie samą - stąd moje uszczypliwe podejście do tego sztucznego szumu. W każdym zawodzie pożądane są określone predyspozycje. W przypadku modelki jest to po prostu szczupłe ciało. I, jakkolwiek na widok chodzących wieszaków czuję obrzydzenie, to właśnie szczupła figura modelki na plakatach zachęca mnie bardziej do kupna czegokolwiek. No przepraszam, tak po prostu jest i dzieje się w dużej mierze niezależnie od otwartości na wszelakie nowości.
A Wy? Co sądzicie, tak niezależnie od zamieszania wokół kampanii H&M, na temat otyłych modelek? Myślicie, że trend ten ma przed sobą dłuższą przyszłość i wygryzie z wybiegów kobiety-szkielety?